Kapłaństwo

Pierwsze lata posługi kapłańskiej

 

Po święceniach ks. Jan Vianney został wikariuszem w parafii Ecully – u swojego ukochanego nauczyciela, wychowawcy i przyjaciela ks. Balleya. Przy boku tego świętego kapłana uczył się stawiać pierwsze kroki w posłudze kapłańskiej. Była to dla neoprezbitera prawdziwa szkoła świętości. „Nikt inny nie dał mi lepiej poznać, do jakiego stopnia dusza może wyzwolić się od zmysłów i nabrać chęci do miłowania Boga” – tak św. Jan Vianney wspominał po latach ks. Balleya. Tak jak przed święceniami wytrwałością w pracy i modlitwie przezwyciężał wszelkie przeszkody i trudności, tak samo w życiu kapłańskim z wielkim poświęceniem ks. Vianney przygotowywał swe kazania, żarliwie się modlił i wieczorami pogłębiał swą wiedzę, czytając dzieła mistrzów duchowych.

 

Po śmierci ks. Balleya (17.12.1817 r.) ks. Vianney opłakiwał swojego proboszcza jak ojca, bo to jemu w głównej mierze zawdzięczał swoje dojście do kapłaństwa.

 

9 lutego 1818 r. ks. Jan Maria Vianney wyruszył w drogę do niewielkiej, liczącej 230 mieszkańców, wioski Ars, aby w tamtejszej parafii podjąć obowiązki proboszcza. Podczas wręczania mu nominacji biskup powiedział: „Jest to mała parafia, w której nie ma wiele miłości Boga: ty im ją przyniesiesz”.

 

Okres rewolucji francuskiej spowodował wielkie spustoszenia w obyczajowości i duchowości mieszkańców Ars. W wiosce nie było stałej szkoły i panowała w niej wielka ciemnota. Rzadko które dziecko umiało czytać i pisać. Z błahych powodów mieszkańcy opuszczali niedzielną Mszę św., bez żadnych skrupułów w niedzielę pracowali na roli. W większości nagminnie przeklinali. W tej malutkiej wiosce były aż cztery karczmy, w których mężczyźni tracili pieniądze, upijali się i zakłócali spokój. Często w wiosce organizowano potańcówki, podczas których dochodziło do ciężkich wykroczeń w dziedzinie czystości. Tylko w niewielu rodzinach panowały prawdziwie chrześcijańskie tradycje. W pierwszych tygodniach swego pobytu w Ars ks. Vianney odwiedził wszystkie rodziny mieszkające w parafii, a było ich 60. Z bólem serca stwierdził, że parafianie, którzy wzrastali w czasie rewolucyjnego terroru, nie mieli elementarnej znajomości podstawowych prawd wiary.

 

Sposobów nawrócenia parafii ks. Vianney uczył się bezpośrednio od Jezusa, adorując Go codziennie w Najświętszym Sakramencie. Każdego dnia przed wschodem słońca udawał się do kościoła, aby u stóp tabernakulum modlić się o nawrócenie swoich parafian. Często płakał rzewnymi łzami, powtarzając: „O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia”. Ksiądz Vianney nie tylko modlił się za swoich parafian, ale również za nich pościł i pokutował. Świadkowie mówią, że tak mało jadł, iż fakt, że nie umarł z głodu, był ewidentnym cudem. Parafianie byli zdumieni skrajnym ubóstwem swojego proboszcza, jego całkowitym oddaniem się służbie Bogu oraz zatroskaniem o ich zbawienie. Jak tylko został proboszczem w Ars, ks. Vianney energicznie i z wielką gospodarnością zabrał się do powiększenia, odnowienia i upiększenia zaniedbanego kościoła; wymienił także zniszczone szaty liturgiczne na piękne i kosztowne.

 

U źródeł religijnej ignorancji swoich parafian proboszcz z Ars widział grzech lenistwa i niedbalstwa. „Bądźmy pewni – mówił na ambonie – że ten jeden grzech stanie się powodem potępienia dla większej ilości dusz aniżeli wszystkie inne grzechy razem wzięte; bo człowiek nieświadomy nie rozumie ani zła, które popełnia, ani dobra, które przez grzech traci”.

 

Świadomość, że przez dobrowolne odrzucenie Boga i Jego przykazań człowiek idzie drogą, która prowadzi do wiecznego potępienia, przynaglała młodego proboszcza z Ars do wytrwałego i gorliwego katechizowania dzieci i młodzieży. Katechez tych chętnie słuchali również starsi parafianie, gdyż wypływały one z serca przepełnionego żarliwą wiarą.

 

Ksiądz Vianney z niezwykłą gorliwością przygotowywał się do niedzielnych kazań. Wiedział, że głoszenie Bożego słowa z mocą jest niezbędnie konieczne w przygotowaniu ludzkich serc do nawrócenia i przyjęcia daru wiary. Mówił: „Pan nasz, który jest samą Prawdą, nie przywiązuje mniejszej wagi do swego słowa niż do swego Ciała”.

 

Całymi godzinami modlił się, czytał książki, a później pisał i uczył się napisanych tekstów kazań na pamięć. Zwłaszcza w początkach kosztowało go to wiele czasu i trudu, gdyż miał problemy z zapamiętywaniem. Wszystko to czynił w obecności Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. W miarę upływu lat nauczył się mówić bardziej spontanicznie, podając proste przykłady z codziennego życia.

 

Kiedy ludzie z całej Francji, na wieść o nadzwyczajnych znakach i cudach, zaczęli masowo pielgrzymować do Ars, Święty Proboszcz musiał spowiadać po kilkanaście godzin na dobę. Nie miał wtedy czasu na przygotowywanie kazań, „przykładał się bowiem jedynie do modlitwy. Wychodził bezpośrednio z konfesjonału na ambonę (…)” – pisze świadek tych wydarzeń o. Alfred Monnin SJ. „Wiara była całą wiedzą Proboszcza z Ars; Jezus Chrystus był jego jedyną księgą. Nie szukał innej mądrości poza mądrością śmierci i krzyża Jezusa Chrystusa. Nie uznawał żadnej innej mądrości za prawdziwą ani za pożyteczną. Na­uczył się wszystkiego nie w kurzu bibliotek ani z ust mędrców, zasiadając w szkolnych ławach, lecz na modlitwie, na kolanach u stóp swego Mistrza (…) przed tabernakulum, gdzie spędzał dnie i noce, zanim tłumy odarły go z wolności dysponowania swoim czasem – to tam wszystkiego się nauczył. W jego głosie, gestach, spojrzeniu i w całej jego jakby przemienionej postaci odbijały się blask tak niezwykły i moc tak cudowna, że nie sposób było pozostać obojętnym, gdy się go słuchało. Obrazy i myśli poddawane nam przez światło Boże mają zupełnie inny wymiar niż te, które zdolni jesteśmy zdobyć pracą własnego umysłu. Wobec tak pełnej światła i prostoty nauki, wobec tak niezbitej pewności, [z jaką przemawiał], wątpliwości pierzchały z serc najbardziej zatwardziałych, a ich miejsce zajmowało światło wiary” (Zapiski z Ars, ss. 26-27).

 

Święty Jan Vianney był bezkompromisowy w głoszeniu Ewangelii. Ostrzegał, że ostateczną konsekwencją grzechów jest wieczne potępienie. Ukazywał wielkość Bożego Miłosierdzia, piękno życia zgodnego z wolą Bożą oraz niewypowiedziane szczęście, które nam Bóg przygotował w niebie.

 

Z odwagą piętnował wszelkie przejawy zła; był radykalny w sprawach dotyczących wiecznego zbawienia swoich parafian. Mówił: „Jeśli kapłan, widząc znieważanie Boga i ginące dusze, milczy – biada mu! Jeśli nie chce się potępić, winien w razie jakiegoś nieporządku w swej parafii podeptać wzgląd ludzki i obawę, że będzie wzgardzony czy znienawidzony”. Odpowiedzialność za zbawienie swoich parafian była najważniejszą jego troską. Często powtarzał: „Kapłaństwo to miłość Serca Jezusowego”. W swoich kazaniach i naukach nieustannie mówił o tej miłości Jezusa: „O Boże mój, wolałbym umrzeć, miłując Ciebie, niż żyć choć chwilę, nie kochając... Kocham Cię, mój Boski Zbawicielu, ponieważ za mnie zostałeś ukrzyżowany (...), ponieważ pozwalasz mi być ukrzyżowanym dla Ciebie”.